piątek, 9 marca 2012

Prostujemy obraz Stolicy

No i stało się. Jednak Miasto Stołeczne ugięło się pod miażdżącą krytyką internautów i postanowiło zmienić oficjalną wersję filmiku promującego Warszawę na Euro 2012.







Z filmu wycięto najbardziej kontrowersyjną scenę pozbawiając głównego bohatera porannej erekcji. Zniknęło też wrażenie, że mężczyzna, widząc piękną młodą kobietę, puszcza się za nią w pogoń. Teraz film ogląda się dużo przyjemniej i nawet jest bardziej spójny. Nie ma się już wrażenia, że "Pan goni Panią" a raczej, że biegną razem. Ba, nawet przez chwilkę Pani goni Pana, co nadaje wzajemnego charakteru całemu biegowi. Pani troszkę flirtuje z Panem, nikt nikogo na siłę nie goni, jest nawet czas przystanąć przed przejściem dla pieszych i wspólnie wziąć głębszy oddech.


Internauci potrafią być bezlitośni i wychwycić nawet najmniejsze drobiazgi - dopatrzyli się np. tego, że pod koniec filmu Pan zerka na zegar na wieży, po czym na własną rękę, na której ewidentnie powinien być zegarek, sugerując, że musi już znikać. Ten fragment również został wycięty.




Usunięto również najbardziej nierealistyczną scenę skoku przez Wisłę. Może i dobrze, bo trochę przypominała czołówkę jednego ze znanych programów ze śpiewaniem w roli głównej. Film jest lepiej zmontowany - np. przy zbieganiu po schodkach na Stadionie Narodowym następuje zwolnienie, dzięki czemu widz ma okazję lepiej się stadionowi przyjrzeć. I bardzo słusznie. Skoro już wybudowaliśmy najdroższy stadion na świecie (!) to przynajmniej pokażmy go światu. Może dzięki  temu uda się po Euro pokryć koszty jego utrzymania (nota bene 30 mln złotych). Tak właściwie, dobrze by było jeszcze w kilku innych miejscach wprowadzić takie małe "zatrzymania kadru", aby widz - zwłaszcza zagraniczny - miał szansę zawiesić oko na elementach stolicy, z których możemy być dumni.


Reasumując, film jest krótszy, bardziej dynamiczny, nie budzący negatywnych skojarzeń. Pewnie można było wymyślić lepszy scenariusz (skoro już wzorowano się na filmie promującym Londyn...), pokazać miasto bardziej profesjonalnie, dokładając mocną warstwę dobrych skojarzeń, ale i tak nie jest źle. Szkoda tylko, że filmik nie pozostawia po sobie żadnego trwalszego "śladu" - chwytliwej melodii, dobrego żartu (rozśmieszyć widza - mistrzostwo!) czy historii, którą koniecznie trzeba pokazać znajomemu - np. przesyłając mu link do naszego filmiku przez portal typu fb.


Jaki z tego morał? Może warto czasem otworzyć się na dialog z publicznością? Internauci potrafią zjeść żywcem ale mogą również wychwycić niedociągnięcia i być źródłem cennej krytyki. Może warto było wypuścić film do sieci prosząc o komentarze, zanim stanie się on oficjalnym fimem promującym stolicę?
Jedno jest pewne - internautów lepiej nie lekceważyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz